poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział VII

Razem jedziemy windą do naszego apartamentu. Jako, że jesteśmy z Dwunastki, przydzielono nam ostatnie piętro. Jadąc na górę podziwiam widoki które nas otaczają. Wnętrze budynku ozdabia żyrandol z którego pada migoczące światło. Na ścianach wiszą zdjęcia z poprzednich aren, pustynie, lasy, góry i zastanawiam się jaką niespodziankę przygotują nam w tym roku organizatorzy. Effie prowadzi nas przez długi, ciemny korytarz. Moim oczom ukazuje się ogromny i nowocześnie udekorowany pokój. W wypolerowanej podłodze odbija się srebrzystobiały sufit. Po prawej stronie stoi duży stół i sześć krzeseł wokół niego, a po lewej wisi panoramiczny telewizor na całej ścianie. Dostajemy nasze pokoje, po całym dniu spędzonym z stresem jak i z triumfem, mam tylko ochotę na sen w ciepłej kołdrze. Effie otwiera nam drzwi do pokoju który jest większy niż cała nasza piekarnia. Na środku stoi wielkie łóżko usłane zielonym prześcieradłem. Obok niego są okna na których można zmieniać widoki za pomocą pilota. Wchodzę do łazienki i biorę relaksujący prysznic. Zmywam z siebie cały smutek i zmęczenie po dniu pełnym niespodzianek. Raczej niedobrych. Owijam się białym ręcznikiem i przeglądam zawartość szafy. Kilka spodni i luźnych bluzek. Nie mam dużego wyboru, więc ubieram szare dresy i granatowy t-shirt.
- Kolacja!- woła nas opiekunka.
Schodzę na dół, zastaję Cinnę i Portię stojących na balkonie i patrzących na nocny Kapitol. Gdy Katniss się pojawia, cała szóstka siada do stołu. Leżą na nim rozmaite, pachnące potrawy na widok których burczy mi w brzuchu. Zajadamy się zupą grzybową, krwistymi stekami i wiele innych dań. Próbuję wszystko po trochu, chcę poznać tutejsze smaki. Co jakiś czas podchodzi do nas młody mężczyzna, w białym fartuchu i nalewa nam wino do kieliszków. Alkohol jest wyborny, nigdy nie piłem czegoś lepszego. Z wyjątkiem gorącej czekolady. Styliści z mentorami prowadzą zagorzałą dyskusję na nasz temat. Rozmawiają o naszym występie i oryginalnych strojach. Nie słucham tej gadaniny, tylko skupiam się na jedzeniu. Zerkam na Katniss i chyba wyczuła moje spojrzenie bo odwróciła wzrok na ścianę. Znów czuję tę falę gorąca która ogarnęła moje ciało po tym jak mnie pocałowała. A teraz nawet nie chce ze mną rozmawiać. Czy ona coś knuje?
Po zjedzeniu wszystkiego co leżało na talerzach, czas na deser. Dziewczyna z obsługi stawia na stole smakowity tort i sprawnym ruchem je podpala. Smakołyk staje w płomieniach i po chwili ogień gaśnie. Katniss spogląda na rudowłosą i mówi z zaskoczeniem.
- Och, ja ciebie znam!
Patrzę na nią ze zdziwieniem. Skąd ona może znać jakąkolwiek osobę z Kapitolu?
- Nie bądź śmieszna Katniss, niemożliwe, żebyś widziała kiedyś awoksę.- odpowiada jej Effie.
- Kto to jest awoksa?
- Ktoś, kto popełnił przestępstwo. Tej dziewczynie ucięto język, aby już nie mogła mówić.- tłumaczy Haymitch.
- I nie możesz z nimi rozmawiać, chyba, że wydajesz im polecenie.- dodaje Effie.
- No tak... Rzeczywiście przewidziało mi się...- jąka się Katniss.
Na jej twarzy widać zdezorientowanie i wstyd, a dziewczyna obok patrzy na nas z przerażeniem. Nie wiem czy na prawdę się pomyliła, myślę, że nie kłamałaby w takich sprawach. Mimo tego postanawiam ją ratować.
- Delly Cartwright.- wykrzykuję.- to pewnie z nią ją pomyliłaś, mi też się wydawała znajoma.
Czuję jej ulgę i posyła mi wdzięczne spojrzenie.
- Tak! Wyglądają jak dwie krople wody.
To bzdura. Delly to jasnowłosa dziewczyna o ciemnej karnacji. Gdyby ją porównać do służącej, wyglądałyby jak żuk z motylem. 
- No i wszystko jasne.- mówi z uśmiechem Cinna.- Teraz przejdźmy do salonu i obejrzyjmy powtórkę waszego ognistego występu.
Siadamy przed wielkim telewizorem i zachwycamy się strojami dystryktów. Oczywiście nasze były najlepsze i najbardziej wpadające w pamięć. W przeciwieństwie do pozostałych trybutów, trzymaliśmy się za ręce, jak przyjaciele, podczas gdy oni stali sztywno jak najdalej od siebie. 
- Jutro zacznie się wasza sesja treningowa. Spotkamy się na dole, przy śniadaniu wyjaśnię wam szczegóły. A teraz idźcie spać.- wygania nas Haymitch.
Kierujemy się do pokojów, żegnam się z Katniss, czekam aż wejdzie do siebie i dopiero potem kładę się do łóżka. Wiercę się na wszystkie strony, nie mogę nawet zamknąć oczu. To pewnie przez te emocje. Po cichutku schodzę na dół i siadam na parapecie obok okna. Za nim rozpościera się widok miasta, widzę ludzi świętujących na ulicy. Jestem pewien, że teraz obstawiają który trybut będzie miał szansę wrócić do domu.
Ciszę przerywają czyjeś kroki. Odwracam się w tamtą stronę i dostrzegam Katniss. Dosiada się na przeciwko mnie nic nie mówiąc.
- Też nie możesz zasnąć?- zaczynam.
- Nie po tym co zaszło.- odpowiada nadal patrząc na Kapitol.
- Znasz tamtą dziewczynę?- pytam cichutko, wiedząc, że jesteśmy teraz na podsłuchu.
Ledwo widocznie kiwa głową. Teraz już wiem, że dobrze zrobiłem wspierając ją przy rozmowie podczas kolacji.
- Jak się czujesz?- pyta mnie.
Patrzę na nią spokojnie, jakby w ogóle nie zadała tego pytania. Chyba domyśla się odpowiedzi dlatego mówi dalej.
- Będziesz zabijać na arenie?
- Kiedy przyjdzie na to czas, z pewnością będę musiał. Nie chcę wdawać się w żadne bójki, to nie dla mnie. Chcę pokazać Kapitolowi, że nie jestem jego pionkiem w tej grze. Jeśli mam umrzeć, chcę być nadal sobą.- odpowiadam i po chwili zastanawiam się dlaczego jej to powiedziałem. Przecież i tak jej to nie obchodzi.
Jednak widać, że rozmyśla nad moimi słowami, patrzy na mnie z zaciekawieniem w oczach, chcąc odnaleźć sens w tych zdaniach. Cieszy mnie ta myśl, że nie ignoruje mnie całkowicie.
- To do zobaczenia.
Idę w stronę drzwi i słyszę za plecami jej głos.
- Do jutra.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział VI

Po drodze kiedy kierujemy się na miejsce, zastanawiam się nad słowami Haymitcha. "Wiem co robię"? No jasne, że wiem, kontroluję każdy mój ruch. Ale kto zrozumie tego pijaka. Szybko wybijam sobie to pytanie z głowy. Dotarliśmy do Centrum Odnowy, to tu nas upiększą i pozbędą się naszych niedoskonałości. Przecież musimy porządnie wyglądać przed śmiercią. Wzdrygam się na sama myśl o tym.
Leżę na stole pokrytym białym materiałem i kurczowo trzymam się jego krawędzi podczas gdy Venia, kobieta o niebieskich włosach i złotymi tatuażami nad brwiami, odrywa mi plastry z nóg. Czuję niesamowity ból kiedy wszystkie włoski są wyrywane wraz z cebulkami. Z każdym szarpnięciem słychać mój jęk na sali, a łzy kręcą się w moich oczach.
- Spokojnie chłopcze, już kończymy.- uspokaja mnie jej piskliwy głos.
Po chwili dołączają się druga kobieta, pulchna ze skórą zafarbowaną na odcień groszkowej zieleni, Octavia i Flavius, mężczyzna z pomarańczowymi lokami i fioletowymi ustami. Ci Kapitolińczycy na prawdę kochają wszystkie kolory tęczy.
Pozbawiają mnie włosów z nóg, rąk i pach. Nie rozumiem jaki cel ma ten zabieg, przecież i tak zarośniemy na arenie. Kiedy moje ciało jest już gładkie, wcierają na nie balsam. Działa kojąco na podrażnioną skórę więc teraz mogę tylko odetchnąć z ulgą. Stoję przed nimi całkiem nagi, oglądają mnie od stóp do głowy podziwiając swoją pracę. Nie przyzwyczaiłem się do paradowania goło przed innymi, dlatego też czuję się niekomfortowo i chcę, żeby wyszli jak najszybciej. Po pozbyciu się ostatnich włosów, wychodzą zostawiając mnie samego. Narzucam na siebie szlafrok i kładę się z powrotem na stół. Drzwi się otwierają i przez nie przechodzi moja stylistka. Porównując ją z resztą ekipy nie wygląda aż tak "bombowo". Ma lekki makijaż i cieszę się w myślach, że nie będę musiał oglądać tych wszystkich dziwactw na twarzy. Jej rozpuszczone, czarne włosy dosięgają do ramion, pozbawione jakichkolwiek spryskiwaczy.
- Cześć, jestem Portia.- przedstawia się, wyciągając rękę w moją stronę.
- Peeta.- ściskam jej dłoń.
Nie wiem czemu, ale ona na mnie uspokajająco. Nie czuję tego wcześniejszego stresu przy Venii. Może dlatego, że bardziej przypomina człowieka. 
- No więc, porozmawiajmy o twoim stroju. Cinna, który stylizuje Katniss, uznał, że powinniście mieć pasujące do siebie kostiumy. Jak wiesz, zgodnie z tradycją, muszą odzwierciedlać charakter dystryktu.- mówi.
Na paradzie, należy mieć na sobie coś, co przypomina rodzaj przemysłu w dystryktach. Czwórka specjalizuje się w rybołówstwie, Jedenastka w rolnictwie, natomiast Trójka w fabrykach. Jesteśmy z Dwunastki, związani z górnictwem. Zazwyczaj nasi trybuci są ubierani w workowate kombinezony albo występują nago, pokryci warstwą pyłu. Zawsze wyglądamy najgorzej.
Jakby czytając mi w myślach, mówi.
- Nie martw się, w tym roku przygotowaliśmy coś innego. Odmiennego, na pewno przypadniecie publiczności do gustu. Tym razem skupimy się na węglu. A co z nim robimy? Palimy go.- posyła mi wymowne spojrzenie.
Uśmiecham się do niej, dając znać, że zrozumiałem. 
Ubiera mnie w czarny kombinezon, który ciasno przylega do ciała, okrywa mnie całego, zostawiając tylko twarz. Zakłada mi buty w tym samym kolorze, zrobione z cienkiego i lekkiego materiału. Wychodzimy z pomieszczenia i idziemy do naszego rydwanu. Czekają tam już reszta ekipy i Katniss, która wygląda olśniewająco. Cinna zamierza nas podpalić, rzecz jasna to nie jest prawdziwy ogień. Dostrzegam lęk w oczach Katniss, chyba się nie boi?
- Co o tym myślisz?- pytam dziewczynę.
- Mam nadzieję, że plan wypali.
Patrzymy na siebie i jednocześnie wybuchamy śmiechem. To pierwszy raz kiedy mamy taką atmosferę między sobą.
Rozbrzmiewa muzyka rozpoczynająca przejazd. Jest taka głośna, że stojąc obok musimy się przekrzykiwać. Jako pierwsi jadą trybuci z Jedynki. Zaprzężeni w białe konie, jak zwykle wyglądają pięknie. Ich stroje połyskują klejnotami które oświecają cały rydwan. Tłum krzyczy, nic dziwnego bo rok w rok prezentują się najlepiej. Za nimi pojawia się Dwójka i kolejne dystrykty. Kiedy Jedenastka zaczyna przygotowywać się do wyjścia, Cinna zagania nas do pojazdu. Zbliża ogień do naszych kostiumów i w sekundę oboje stajemy w płomieniach. Kątem oka patrzę na Katniss i widzę, że jest zachwycona. Światło które pada na jej twarz sprawia, że wygląda tak niewinnie i jednocześnie groźnie.
- Pamiętajcie, głowy do góry i macie się szeroko uśmiechać.
Wyjeżdżamy na zewnątrz, patrzę na Cinnę ostatni raz, a on pokazuje coś rękami. Nie jestem w stanie go usłyszeć. 
- O co mu chodzi?- pyta się Katniss.
- Pewnie chce, żebyśmy wzięli się za ręce.- wyjaśniam. 
Łapię ją za prawą dłoń, odwracam się w stronę Cinny, kiwa głową i podnosi kciuki. Trzymam ją mocno, bojąc się, że wypadnie. Publiczność szaleje na nasz widok, ignorując poprzednich trybutów. Zauważam nas na wielkim ekranie. Wyglądamy rewelacyjnie. Ogień ciągnie za sobą płomienie, które zdają się być złączone w tańcu. Tłum wiwatuje i wykrzykuje nasze imiona. Machamy im wolnymi rękami, dziękując za ich uwagę. Katniss wysyła w powietrze całusy i zostajemy obrzuceni czerwonymi różami. Czuję się bosko, wiedząc, że teraz wszystkie oczy są zwrócone na nas. Rydwany okrążają Rynek i jadą do pałacu prezydenckiego. Zatrzymujemy się pod budynkiem. Kiedy muzyka cichnie, na balkon wychodzi prezydent Snow, drobny mężczyzna z siwymi włosami i bujną brodą.
- Witajcie. Trybuci, witamy was.- zaczyna spokojnym głosem.- Oddajemy wam pokłony, za waszą odwagę i poświęcenie.
Na ekranach widzę, że jesteśmy kamerowani dłużej niż inni. Trudno oderwać wzrok od płomieni które jeszcze lepiej wyglądają w całkowitych ciemnościach. 
Po wygłoszonej mowie, kierujemy się do Ośrodka Szkoleniowego. Na miejscu wita nas ekipa, gratulując świetnego występu. Portia miała rację, przyćmiliśmy konkurencję. Patrzą na nas spode łba, czuję ich złość na sobie i wiem, że będziemy ich pierwszym celem. Cinna gasi nam ogień, rozluźniamy nasz uścisk z Katniss, masując zdrętwiałe ręce.
- Genialnie wypadliśmy.- mówi zachwyconym głosem.
- Jestem pewien, że cię zapamiętali. Do twarzy ci w ogniu.- żartuję.
Unosi kąciki ust, posyłając mi najpiękniejszy uśmiech na jaki się zdobyła. 
Wspina się na palce i całuje mnie w sam środek policzka.


****************

Przeniosłam Venię, Octavię i Flaviusa do Peety, nie mam pomysłów na imiona T.T Czekam na opinie :)

sobota, 8 lutego 2014

Rozdział V

Ze snu wyrywa mnie łomotanie do drzwi. Słyszę głos Effie Trinket na korytarzu.
- Pobudka! Przed nami wielki, wielki, wielki dzień!
Leniwie przecieram oczy i głośno ziewam. Szarawe światło sączy się przez zasłony, psując mi humor brzydką pogodą. Specjalnie się ociągam, nie przejmuję się tym, że będą musieli na mnie zaczekać. Założenie bluzki i spodni zajmuje mi 15 minut. W końcu zabieram się do wyjścia. Wchodzę do przedziału restauracyjnego, a tam stoi Effie. Opiera ręce na biodrach i cmoka z niezadowolenia.
- Peeto Mellark. Czy nie nauczono cię w domu kultury?
- Nie proszę pani.- odpowiadam niewinnym głosikiem.
Rzuca mi piorunujące spojrzenie.
- Masz 5 minut na posiłek, bez dyskusji.- mówi zdecydowanym tonem.
Wychodzi z jadalni stukając wysokimi obcasami. Dosiadam się do Katniss i Haymitcha, który jak zwykle trzyma przy sobie butelkę alkoholu. Czuję nieprzyjemną woń wokół niego, dlatego też wybieram miejsce obok dziewczyny.
- Nieźle się zaprezentowałem co?- zagaduję do niej.
Nie odpowiada tylko wzrusza ramionami, odsłaniając rząd białych zębów. Ale po chwili, jakby sobie o czymś przypomniała, przybiera poważną minę. Dziwne.
Nakładam na swój talerz jajecznicę, ciepłą bułkę i nalewam sobie gorącej czekolady. Smakuje lepiej niż w naszym dystrykcie. Jem ile wlezie, pochłaniając każdy okruszek na talerzu. Rozmawiamy z mentorem o tym jak znaleźć schronienie na arenie. Nie jest zbyt trzeźwy, a jego odpowiedzi doprowadzają nas do szału. W ogóle nie są związane z igrzyskami, ani nie są w stanie nam pomóc.
- Podobno ma pan udzielać nam rad!- krzyczę ze złością.
- Oto rada. Nie dajcie się zabić.- śmieje się do rozpuku, widać, że świetnie się przy tym bawi.
- Bardzo śmieszne.- cedzę przez zęby.- Ale nie dla nas.
Strącam Haymitchowi butelkę z ręki i szkło roztrzaskuje się w drobny mak na podłodze. Widzę złość w jego oczach. Przez chwilę waha się i uderza mnie pięścią w szczękę. To się stało tak niespodziewanie, że nie zdążyłem się obronić. Przewracam się z krzesła i słyszę dźwięk noża wbijającego się w stół. To Katniss.
- Albo nam pomożesz, albo wylejemy cały twój zapas.- warczy na niego.
Haymitch wzdycha z rezygnacją.
- Jeśli chcesz przeżyć na arenie musisz mieć jedzenie i źródło wody. Czasami jedna zapałka, cenne lekarstwo czy nawet odrobina wody może uratować ci życie. Żeby takie rzeczy dostać, trzeba uzyskać sponsorów. A, żeby zwrócić ich uwagę musisz zachowywać się przyjaźnie.- wymienia, a ona patrzy na niego z irytacją.- O, tego się nie spodziewałaś co?
Haymitch właśnie odniósł swój mały triumf. To prawda, Katniss nie jest szczególnie przyjazną osobą, zazwyczaj odtrąca ludzi od siebie. Wie, że mentor ma rację i nie zaprzecza.
Wjeżdżamy do ciemnego tunelu. Domyślam się, że zaraz będziemy na miejscu. Do pociągu wpada światło i naszym oczom ukazuje się Kapitol. Jest ogromny. Do tej pory mieliśmy tylko okazję oglądać go w telewizji. Kamery nie kłamały. Nad powierzchnią piętrzą się olbrzymie wieżowce i budynki, które mieniły się kolorami tęczy w słońcu. Podbiegam do okna i zauważam tłum Kapitolińczyków stojących na dworcu. Wiwatują na naszą cześć, jednak wiem, że nie mogą się doczekać naszego wyjścia na arenę. Mimo to uśmiecham się szeroko i macham w ich stronę. Wszyscy są ubrani w dziwaczne stroje w jaskrawych kolorach. W porównaniu z nimi, Effie wygląda dość...normalnie. Niektórzy mają kocie uszy i wąsy, nawet nie myślę o tym czy są prawdziwe. Drzwi otworzył Strażnik i już mam wychodzić kiedy słyszę jak Haymitch szepcze do Katniss.
- Lepiej uważaj, on wie co robi.

piątek, 7 lutego 2014

Rozdział IV

Mam wrażenie, że cała moja twarz płonie. Na wielkim ekranie widzę siebie, przestraszonego jak dziecko w pierwszym dniu szkoły. Ktoś mnie klepie po plecach, drugi lekko popycha, pomagając mi zrobić pierwszy krok. Powoli idę w stronę Effie, która zdaje się ponaglać wzrokiem. Z trudnością pokonuję kilka schodków przy scenie. Stoję obok Katniss i czuję jej spojrzenie na sobie. Spojrzenie pełne bólu i wspomnień.
- O to tegoroczni trybuci 74 Głodowych Igrzysk.- mówiąc to obejmuje nas delikatnie w pasie. 
Patrzę ostatni raz na plac i dajemy się prowadzić do Pałacu Sprawiedliwości. Zostaję zamknięty w jakimś pomieszczeniu. Rozglądam się i podziwiam pokój. Pod moimi stopami leży miękki dywan w kolorze bordowym, jednak ściany najbardziej rzucają się w oczy. Są w odcieniu jasnego różu, a na nich wiszą obrazy przedstawiające dziwne kształty. Zupełnie niepasujące do tego miejsca. Siadam na kanapie obitej aksamitem i czekam na dalsze instrukcje. Po chwili drzwi gwałtownie się otwierają i wchodzą tata z braćmi. Podbiegam do nich i mocno przytulam. Mówię dzieciakom, że mają się słuchać rodziców i im pomagać podczas mojej nieobecności. Odwracam się do taty i wymieniamy się męskim uściskiem. Odrywa mnie od siebie, zaciskając ręce na moich ramionach.
- Peeta, daj z siebie wszystko i wróć do domu.- mówi poważnie, patrząc mi głęboko w oczy.
- Tato, przecież wiesz, że nie mam żadnych szans. Musiałbym pokonać aż 23 przeciwników, to niemożliwe!- protestuję.
- Jesteś silny. I inteligentny. Uwierz w siebie, bo my w ciebie wierzymy.
Mówiąc to pokazuje na braci. Młodszy z nich podchodzi do mnie, kucam więc na przeciwko niego. 
- Uważaj na siebie.- duka cichym głosem.
- Nie martw się, będzie dobrze.- zapewniam go. 
Łzy mi lecą po policzkach kiedy obejmuję ich z nadzieją, że to nie jest ten ostatni raz. Jeden ze Strażników ogłasza koniec czasu, posyłają mi ostatnie spojrzenie, jakby chcieli przesłać całą miłość, aby mi towarzyszyła w drodze. Patrzę za nimi jak odchodzą, a ich postacie maleją z każdym krokiem. Osuwam się plecami wzdłuż ściany, siadam na dywanie, szlochając i głaszcząc przyjemny materiał. To mnie uspokaja. Zastanawiam się, czy mama ma zamiar przyjść i się ze mną pożegnać. W tym samym momencie przez drzwi przechodzi ona. Wygląda na wstrząśniętą, stara się tego nie okazywać, jednak ja zawsze potrafię ją rozszyfrować. Wstaję i ocieram twarz, nie kryję się przed nią z moimi uczuciami. Ściskam jej chuderlawą sylwetkę, a ona tylko sztywno stoi, pozwalając mi poczuć jej ciepło. Na koniec decyduje się na jedno zdanie.
- Dwunasty Dystrykt w końcu doczeka się zwycięzcy.
Wychodzi, zostawiając otwarte drzwi. Nie chodziło jej o mnie, ona patrzy na to z realnej perspektywy, wiedziała to od samego początku kiedy wyczytano moje nazwisko. Chyba powoli będę musiał się pogodzić z nieuniknioną śmiercią. 
Na dworzec docieramy samochodem. Siedząc tam, Effie z ekscytacją opowiadała nam o atrakcjach jakie zobaczymy w Kapitolu. Nie obchodziło mnie to, tak samo jak Katniss. Nasze spojrzenia spotkały się na sekundę. Myślała o tym samym co ja. O naszym pierwszym spotkaniu.
To był deszczowy i chłodny dzień. Piekłem chleb razem z tatą kiedy usłyszałem czyjeś wrzaski na zewnątrz. To mama krzyczała na dziewczynę ze Złożyska. Pewnie grzebała w naszym śmietniku, szukając czegoś do jedzenia. Osłupiałem kiedy zobaczyłem, że tą dziewczyną była Katniss Everdeen. Poczułem wielką złość na matkę, miałem ochotę się na nią rzucić i wygarnąć jej wszystko, co o niej myślę. Wszystko co dusiłem w sobie przez tyle lat. Zamiast tego uspokoiłem się i przypaliłem chleb. Moje oczekiwania się sprawdziły, wyrzuciła mnie za drzwi i uderzyła. Policzek mi pulsował od bólu i zostały na nim czerwone pręgi. Nigdy nie widziałem takiej furii. Kazała wyrzucić to świniom, które tarzały się w błocie w korycie. Oderwałem kawałek spalenizny i im podałem. Przeczekałem, aż wejdzie do piekarni i dopiero wtedy odwróciłem się do dziewczyny siedzącej pod drzewem i patrzącej na mnie z niedowierzaniem. Pospiesznie rzuciłem w jej stronę bochenki chleba i wszedłem do środka.
Od tego momentu unikała mnie w szkole i udawała, że nie istnieję. Owszem, nie oczekuję od niej żadnych podziękowań. To nawet nie była porządna pomoc, powinienem był wyjść na ulewę i dać jej bochny do ręki. 
Dojeżdżamy na miejsce dość szybko. Stoimy przed drzwiami pociągu, żeby kamery zdążyły nas nagrać. Wsiadam i moim oczom ukazuje się przepiękny pokój. Nigdy nie widziałem czegoś również wspaniałego jak to miejsce. Na suficie wisi kryształowy żyrandol, który odbija promienie słoneczne padające przez okna. Na środku stoją cztery fotele, aksamitne w dotyku. W rogu pomieszczenia postawiono stoły z pachnącymi ciastami i kolorowymi słodyczami. Nie brakuje również napoi, od wody po rozmaite rodzaje alkoholu. Myślę, że Haymitchowi by się tutaj spodobało. Effie prowadzi nas do swoich przedziałów.
- Wszystko jest do waszej dyspozycji, czujcie się jak w domu. Za godzinę widzimy się na kolacji.- informuje nas opiekunka.
Prycham z niezadowolenia. "Jak w domu"? To wszystko brzmi tak bezsensownie. Posyłam Katniss rozbawione spojrzenie, a ona je odwzajemnia. Tonę w głębi jej brązowych oczu, marzę aby ta chwila trwała wiecznie. Jednak ona odchodzi zatrzaskując drzwiami. Wchodzę do siebie i przekręcam klucz w zamku. Biorę gorący prysznic, jest sterowany różnymi, skomplikowanymi guzikami i zanim kończę się myć, zostaję oblany kilkoma pachnidłami. Zaglądam do szafy, przygotowano dla mnie 5 strojów do wyboru. Dla mnie to nie robi różnicy, więc biorę na oślep. Idę na kolację, czekają już Haymitch i Effie, brakuje tylko jednej osoby. Wszyscy siadamy do stołu, kiedy Katniss się pojawia. Jest ubrana w dżinsowe spodnie i żółtą bluzkę, która podkreśla jej dziewczęce kształty. Jemy rozmawiając o wszystkim. Nieźle wychodzi nam pogawędka. Najedzeni do syta, siadamy przed telewizorem i oglądamy powtórkę z dożynek. Przyglądam się trybutom z Jedynki, Dwójki i Czwórki. Nazywamy ich Zawodowcami bo prawie co roku wygrywają igrzyska. Dzieci są tam szkolone na maszyny do zabijania, a następnie zgłaszają się na ochotników, przynosząc dumę swoim dystryktom. Zapamiętuję chłopaka z Dwójki, Cato. W jego oczach widać pewność siebie i żądzę krwi. Kiedy czas na Dwunastkę, komentatorzy nie wiedzą jak skomentować nasz gest. W mgnieniu oka widzę siebie i Katniss stojących na scenie. Pewnie ludzie już zdążyli zapamiętać dziewczynę, która zgłosiła się za siostrę, ratując jej przy tym życie. Trudno, żeby to umknęło ich uwadze. Zmęczeni udajemy się do łóżek.
- Dobranoc.- mówię do Katniss.
- Dobrej nocy.- odpowiada, a na jej ustach pojawia się minimalny uśmiech.
Kładę się w zimnej pościeli i rozmyślam o niej. O jej anielskim uśmiechu. Co z nami będzie? Tego nie wiem. Wiem tylko jedno. 
Nienawidzę Kapitolu.
Za to, że muszę patrzeć jak powoli odbiera mi życie i dziewczynę, którą kocham.

Rozdział III

Z przerażeniem patrzę jak Katniss wyrywa się Strażnikom. Prim uparcie trzyma się jej niebieskiej sukienki, szlochając i prosząc by tego nie robiła.
- Katniss, nie możesz odejść, proszę nie odchodź.
Jednak dziewczyna jest opanowana i zachowuje zimną krew. 
- Prim, puść mnie. Idź do mamy.- odpowiada, kucając przy niej.
Mała najwyraźniej nie przejmuje się słowami siostry. Dopiero kiedy umięśnione ręce odrywają ją od ziemi, rezygnuje z wrzasków. Rozpoznaję Gale'a Hawthorna. Z tego co wiem, to najlepszy przyjaciel Katniss. Codziennie widuję ich idących razem do lasu. Czuję lekkie uczucie zazdrości, a zarazem żal do tego chłopaka.
- No proszę, proszę. Podejdź tu dziecinko.- Effie gestem zaprasza ją do siebie. Widać, że jest zadowolona, bo pierwszy raz w historii igrzysk mamy taką sytuację. Staje obok różowowłosej, na jej twarzy maluje się smutek i wydaje się być zrezygnowana.
- Jak masz na imię?- pyta Effie podsuwając jej mikrofon.
- Katniss Everdeen- przedstawia się ze łzami w oczach.
- Dam sobie głowę uciąć, że to była twoja siostra.
- Tak.
- To był bardzo odważny czyn, brawa dla naszej trybutki!
Klaszcze w dłonie, a kiedy orientuje się, że publiczność jej nie wtóruje, przestaje.
I jak na zawołanie, jeden za drugim dotykają ust wskazującym, środkowym i serdecznym palcem lewej ręki, a następnie wyciągają w jej stronę. To charakterystyczny gest Dwunastego Dystryktu, oznacza podziękowanie, podziw i szacunek na którego z pewnością sobie zasłużyła. Opiekunka lekko skina głową i drepcze w kierunku puli z imionami dla chłopców. Wyjmuje karteczkę, zamykam oczy i oddycham głęboko wmawiając sobie, że to coś pomoże. Myślami staram się być gdzie indziej, lecz głos Effie przywraca mnie na ziemię.
- Peeta Mellark!
Mój najgorszy koszmar właśnie się spełnił.


*********

Następny rozdział za godzinkę :D

czwartek, 6 lutego 2014

Rozdział II

Dziękuję wszystkim za komentarze :)




Idę ze Stun w kierunku szkoły. Pewnie chce mnie zaciągnąć w jakieś spokojne miejsce. Przechodzimy obok Ćwieku, czarnego rynku, na którym sprzedawane są rozmaite, niezbędne przedmioty do codziennego użytku.Widzę kilka stanowisk otwartych, ale zazwyczaj ludzie w dożynki robią dzień wolny od pracy. Kilkadziesiąt metrów dalej na placu roi się od Strażników Pokoju, którzy pilnują porządku kiedy rozstawiano sprzęty. Patrzę w tamtym kierunku z zaciekawieniem. Wznoszą wielką scenę nad którą wisi czarny ekran, gotowy na swój występ. Robi mi się niedobrze, gdy myślę o tym, że mógłbym za kilka godzin stanąć na tym podeście przed tłumem, patrząc ostatni raz na znajome twarze. Idziemy jeszcze 10 minut kiedy zauważamy wielki dąb na polanie i postanawiamy tam odpocząć. Siadam na trawie, jeszcze wilgotnej od porannej rosy. Opieram się o pień drzewa i wyłączam umysł. Pragnę znaleźć się gdzieś daleko, daleko od tego miejsca. Tam gdzie nie ma biedy i głód nie zagląda ludziom w oczy. Chciałbym, żeby wszyscy byli szczęśliwi i nie musieli się martwić o to jak wywalczyć każdy kęs chleba, każdą kroplę wody, każdą minutę życia. Czy takie miejsce istnieje? W głębi duszy wierzę, że jest i może w przyszłości zamieszkam tam z kimś, kogo kocham. "Z kimś kogo kocham", te słowa krążą w mojej głowie jeszcze kilka razy zanim głos Stuna nie przerywa mi z zamyśleń.
- Ty, o czym tak rozmyślasz?- pyta zaciekawiony.
Otwieram jedno oko i odpowiadam nie patrząc na niego.
- Ja rozmyślam?
- No już nie udawaj, siedzisz już tak kilka minut i uśmiechasz się pod nosem.
Daje mi lekkiego kuksańca w bok i unosi brwi, a na jego twarzy maluje się wielki znak zapytania. 
- O niczym, tak jakoś pod wpływem słońca buzia mi się cieszy- mówię.
- Uhm- odpowiada, wie, że kłamię ale nie nalega więcej.
Leżymy w cieniu, wiatr działa na nas jak kołysanka, dlatego też zasypiamy w ciągu kilku minut. Ze snu wyrywa mnie głos przyjaciela.
- Peeta, wstawaj! Już jest trzynasta, za godzinę mamy być gotowi na placu- pospiesza mnie.
Zrywam się z ziemi, otrzepuję z brudu i biegnę za nim jak szalony. Dopiero teraz czuje jaką mam słabą kondycję. Jak ja sobie poradzę na arenie?! Dysząc i sapiąc, ledwo docieram do mojego domu. Pospiesznie zdejmuję buty i idę przygotować ciepłą wodę. O dziwo wchodząc do łazienki, czekały tam na mnie gotowa kąpiel i eleganckie ubrania. Myję się do czysta, zeskrobuję brud z włosów i paznokci. Wycieram się miękkim ręcznikiem i wkładam ubrania, które przygotowała mama. Mam na sobie czarne spodnie i prostą, białą koszulę. Znajduję w szafie parę butów, które zakładam tylko na uroczystości. Rozczesuję włosy i starannie je układam. Rzucam ostatnie spojrzenie w lustro, kiedy słyszę zniecierpliwiony głos mamy, biegnę na dół, nie chcąc jeszcze bardziej jej zdenerwować. Idziemy na plac całą rodziną. Moi bracia również wyglądają na wystraszonych. Jednak nie ze względu na siebie tylko na mnie. Zostało im jeszcze przynajmniej 3 lata spokojnego życia. Dochodzimy na miejsce, zostawiam rodziców i dzieciaków i kieruję się na stanowisko zapisów. Stoję w kolejce, czując, że za chwilę zwrócę śniadanie. Chcę już mieć to za sobą.
- Następny!
Czuję nieprzyjemne ukłucie w palec. Staram się nie patrzeć na moją krew odciśnięta na kartce papieru. Kobieta pozwala mi odejść, więc idę do grupki stojących kolegów w moim wieku. Na scenie stoją trzy puste krzesła, mikrofon i dwie pule z karteczkami. Jedna dla chłopców, druga dla dziewczyn. Na pięciu z nich widnieje moje nazwisko. To mój piąty rok. Zauważam jak wszyscy się prostują kiedy na mównicę wchodzi Effie Trinket, opiekunka naszego dystryktu. Jest ubrana w różową sukienkę, na głowie ma perukę, również w tym kolorze. Mocny makijaż podkreśla jej usta i kości policzkowe. Typowy kapitoliński wygląd. Widzę, że na jednym krześle siedzi burmistrz, a na drugim Haymitch Abernathy, nasz mentor. Nie prezentuje się najlepiej, pewnie jest pijany.
- Witam, witam!- odzywa się Effie- Wesołych Głodowych Igrzysk i niech los zawsze wam sprzyja.
Uśmiecha się, mimo, że pozostali zachowują kamienne twarze. 
- Zanim przejdziemy do losowania, przywieźliśmy dla was film, z samego Kapitolu- mówi.
Ile razy ja to widziałem! Co roku puszczają to samo, żeby przypomnieć dystryktom o władzy Kapitolu. Opowiada o Panem, państwie, które powstało z gruzów miejsca, niegdyś nazywanej Ameryką Północną. Panem, otoczone trzynastoma dystryktami radowało i cieszyło się pokojem. Jednak nastały Mroczne Dni, w którym dystrykty wznieciły powstanie. Dwanaście z nich uległo, a trzynasty został zmazany na zawsze z mapy. Traktat o Zdradzie zapewnił nam nowe prawa, ale co roku, dla przypomnienia organizuje się Głodowe Igrzyska. Zasady są proste. Każdy dystrykt dostarcza daninę w postaci chłopca i dziewczynę w wieku 12-18 lat. Zostają wysłani na arenę pod gołym niebem, by tam walczyć na śmierć i życie. Jest to również forma rozrywki dla Kapitolińczyków, oglądanie mordujących się nawzajem dzieci. 
Kończy się film i Effie mówi donośnym głosem.
- Jak zwykle, panie mają pierwszeństwo.
Zastanawia się, która kartkę wybrać, a ja mam w głowie tylko jedno imię i błagam w myślach, by ta osoba była bezpieczna. W końcu decyduje się na karteczkę leżącą po jej prawej stronie. Powoli ją otwiera, sprawiając mi tym mdłości.
- Primrose Everdeen!
Panuje idealna cisza, patrzę jak grupka rozstępuje się i przepuszcza drobną dziewczynkę w warkoczach. Kręci mi się w głowie, bo już wiem kto to jest. Idzie w kierunku sceny, w jej oczach widać strach i przerażenie jakie zawładnęło jej ciałem. Jednak zatrzymuje ją głos dziewczyny.
- Prim! Nie! Zgłaszam się na ochotnika!
"Nie, nie, tylko nie to", myślę i czuję wielką gulę w gardle. 
Znam ten głos.

środa, 5 lutego 2014

Rozdział I

Budzą mnie ciche ćwierkanie ptaków za oknem. Jasne promienie słońca wdzierają się do mojego pokoju, dając znać o nowym poranku. Leniwie przeciągam się na łóżku i przez chwilę leżę na niej zamyślony. Dziś dożynki.Patrzę na zegarek. Wskazówki wybijają równą godzinę dziewiątą.
- Peeta! - słyszę głos mamy- zejdź na śniadanie!
- Idę! - odkrzykuję.
Niechętnie wstaję z ciepłej kołdry, otwieram okno i wchodzę się do łazienki. Podłoga jest wyłożona białymi kafelkami, widać, że dawno nikt je nie czyścił i gdzieniegdzie są małe pęknięcia. Ściany są pomalowane na pogodną żółć, podobną do tej w moim pokoju. Spoglądam na moje odbicie w lustrze. Mam ciemne worki pod oczami, włosy mi sterczą na wszystkie strony tworząc nieład na głowie. Nawet wyglądam całkiem przystojnie. Ciężko wzdycham i opłukuje twarz letnią wodą. Podchodzę do szafy, wybieram pierwszy, lepszy strój i szybko się przebieram. Czując zapach śniadania, mój brzuch zaczyna domagać się jedzenia. Zbiegam do kuchni, a tam czekają na mnie czerstwy chleb i kubek ciepłego mleka. Przy stole siedzi moja rodzicielka i wpatruje się we mnie swoimi dużymi, brązowymi oczami. Ma niezwykłą urodę, jej kasztanowe włosy opadają na chude ramiona, tworząc delikatne fale niczym wodospad. Rzucam jej chłodne "dzień dobry" i zabieram się za posiłek. Nie zwracam uwagi na to w jaki sposób mama na mnie patrzy, jestem już do tego przyzwyczajony. Siedzimy w ciszy dobre kilka minut kiedy nagle podchodzi do mnie i mocno przytula. Czuję jej oddech na moim karku i palce mocno zaciśnięte na plecach. Zapewne zauważyła moje zdziwieniem dlatego też odsunęła się i bez słowa wyszła z domu. Nadal siedzę osłupiony, zastanawiając się nad tym co się właśnie stało. Nie wiem czemu to zrobiła, może dlatego, żeby dodać mi otuchy przed dożynkami. Moje przemyślenia przerywają ciche śmiechy. Odwracam się w stronę młodszych braci. To niesamowite, jak te małe istotki potrafią w jedną sekundę namalować szeroki uśmiech na mojej twarzy. Za nimi idzie tata. Jest wysokim i dobrze zbudowanym mężczyzną, jego pół siwe włosy są niedbale ułożone, a niebieskie oczy w odcieniu morza śmieją się razem z nim. Obejmuję braci i zagaduję do taty.
- Cześć tato
- Dzień dobry synu, jak ci minął poranek?- odpowiada, uśmiechając się ciepło.
- Ranek jak każdy inny, chociaż mama się dziwnie zachowywała.
- Słucham?- w jego głosie słychać zdezorientowanie.
- Przytuliła mnie- mówię cicho.
Tata patrzy na mnie z zaskoczeniem.
- W końcu też jesteś jej synem- wybucha śmiechem.
No tak, jestem jej synem. To fakt, że od małego czułem więcej miłości ze strony taty. Uważałem mamę za kobietę chłodną i pozbawioną uczuć. Odkąd pamiętam, nigdy nie doznałem uczucia bezpieczeństwa, jak to jest spać w jej objęciach. Zawsze robił to tata. Opowiadał mi bajki na dobranoc, bawił się ze mną i nie spał do rana, pilnując bym nie miał koszmarów. Prawie wszystkie moje wspomnienia są związane z nim, przez te lata patrzyłem jak starzał się z mamą, kiedy ja wyrosłem na porządnego młodzieńca. Ciszę przerwało pukanie do drzwi. Poszedłem otworzyć. Przede mną stał Stun, mój przyjaciel ze szkolnej ławki.
- Peeta- wita mnie- chodź się przejść. Mamy ładną pogodę, skorzystajmy z tego czasu.
Oboje wiemy o co chodzi, to może być nasz ostatni poranek w dystrykcie. Zakładam cienką kurtkę, skórzane buty i wychodzę na świeże powietrze.