sobota, 8 lutego 2014

Rozdział V

Ze snu wyrywa mnie łomotanie do drzwi. Słyszę głos Effie Trinket na korytarzu.
- Pobudka! Przed nami wielki, wielki, wielki dzień!
Leniwie przecieram oczy i głośno ziewam. Szarawe światło sączy się przez zasłony, psując mi humor brzydką pogodą. Specjalnie się ociągam, nie przejmuję się tym, że będą musieli na mnie zaczekać. Założenie bluzki i spodni zajmuje mi 15 minut. W końcu zabieram się do wyjścia. Wchodzę do przedziału restauracyjnego, a tam stoi Effie. Opiera ręce na biodrach i cmoka z niezadowolenia.
- Peeto Mellark. Czy nie nauczono cię w domu kultury?
- Nie proszę pani.- odpowiadam niewinnym głosikiem.
Rzuca mi piorunujące spojrzenie.
- Masz 5 minut na posiłek, bez dyskusji.- mówi zdecydowanym tonem.
Wychodzi z jadalni stukając wysokimi obcasami. Dosiadam się do Katniss i Haymitcha, który jak zwykle trzyma przy sobie butelkę alkoholu. Czuję nieprzyjemną woń wokół niego, dlatego też wybieram miejsce obok dziewczyny.
- Nieźle się zaprezentowałem co?- zagaduję do niej.
Nie odpowiada tylko wzrusza ramionami, odsłaniając rząd białych zębów. Ale po chwili, jakby sobie o czymś przypomniała, przybiera poważną minę. Dziwne.
Nakładam na swój talerz jajecznicę, ciepłą bułkę i nalewam sobie gorącej czekolady. Smakuje lepiej niż w naszym dystrykcie. Jem ile wlezie, pochłaniając każdy okruszek na talerzu. Rozmawiamy z mentorem o tym jak znaleźć schronienie na arenie. Nie jest zbyt trzeźwy, a jego odpowiedzi doprowadzają nas do szału. W ogóle nie są związane z igrzyskami, ani nie są w stanie nam pomóc.
- Podobno ma pan udzielać nam rad!- krzyczę ze złością.
- Oto rada. Nie dajcie się zabić.- śmieje się do rozpuku, widać, że świetnie się przy tym bawi.
- Bardzo śmieszne.- cedzę przez zęby.- Ale nie dla nas.
Strącam Haymitchowi butelkę z ręki i szkło roztrzaskuje się w drobny mak na podłodze. Widzę złość w jego oczach. Przez chwilę waha się i uderza mnie pięścią w szczękę. To się stało tak niespodziewanie, że nie zdążyłem się obronić. Przewracam się z krzesła i słyszę dźwięk noża wbijającego się w stół. To Katniss.
- Albo nam pomożesz, albo wylejemy cały twój zapas.- warczy na niego.
Haymitch wzdycha z rezygnacją.
- Jeśli chcesz przeżyć na arenie musisz mieć jedzenie i źródło wody. Czasami jedna zapałka, cenne lekarstwo czy nawet odrobina wody może uratować ci życie. Żeby takie rzeczy dostać, trzeba uzyskać sponsorów. A, żeby zwrócić ich uwagę musisz zachowywać się przyjaźnie.- wymienia, a ona patrzy na niego z irytacją.- O, tego się nie spodziewałaś co?
Haymitch właśnie odniósł swój mały triumf. To prawda, Katniss nie jest szczególnie przyjazną osobą, zazwyczaj odtrąca ludzi od siebie. Wie, że mentor ma rację i nie zaprzecza.
Wjeżdżamy do ciemnego tunelu. Domyślam się, że zaraz będziemy na miejscu. Do pociągu wpada światło i naszym oczom ukazuje się Kapitol. Jest ogromny. Do tej pory mieliśmy tylko okazję oglądać go w telewizji. Kamery nie kłamały. Nad powierzchnią piętrzą się olbrzymie wieżowce i budynki, które mieniły się kolorami tęczy w słońcu. Podbiegam do okna i zauważam tłum Kapitolińczyków stojących na dworcu. Wiwatują na naszą cześć, jednak wiem, że nie mogą się doczekać naszego wyjścia na arenę. Mimo to uśmiecham się szeroko i macham w ich stronę. Wszyscy są ubrani w dziwaczne stroje w jaskrawych kolorach. W porównaniu z nimi, Effie wygląda dość...normalnie. Niektórzy mają kocie uszy i wąsy, nawet nie myślę o tym czy są prawdziwe. Drzwi otworzył Strażnik i już mam wychodzić kiedy słyszę jak Haymitch szepcze do Katniss.
- Lepiej uważaj, on wie co robi.

2 komentarze: